Kto szuka prawdy, nie powinien liczyć głosów… (Gottfried Wilhelm Leibniz)

Tło strona główna

Dzień: 2017-05-15

STREFY DLA „SPECJALNYCH”

W okolicach, gdzie pomieszkuję, istnieją dwie specjalne strefy ekonomiczne. Ciechanów (razem z Mławą, Płońskiem i Ostrołęką) – jak od kilku lat widnieje w internecie − należy do Warmińsko-Mazurskiej SSE. Mieszkańcy raczej tego nie odczuwają – ponad połowa w ogóle o tym nie wie. Na obrzeżach pobliskiego Przasnysza znajduje się natomiast tzw. Przasnyska Strefa Gospodarcza, a w niej podstrefa TSSE Europark-Wisłosan. Podobno władze powiatu przasnyskiego zawarły umowy z 28. inwestorami, ale przez 5 lat na miejscu pojawiło się zaledwie kilka obiektów.

500 plus, mieszkanie plus, socjalizm bis…

Nim przejdę do sedna, od razu zaznaczam, że nie jestem jakimś „PO-wcem” – ani „zaKODowanym”, ani zwykłym. Nie jestem też żadnym „czerwonym”, „zielonym”, ani tym bardziej jakimś innym „nowoczesnym”. I choć pisuję akurat na łamach Tygodnika Ilustrowanego, nie jestem także „z tych od Kukiza”. Po prostu mam komfort bycia niezależnym i  bezpartyjnym.  Zatem na rzecz, nad którą teraz się pochylam, patrzę wyłącznie od strony – nazwijmy to –  racjonalno-ekonomicznej.

Kto wymyślił obozy koncentracyjne

Przy okazji obchodów 70-ej rocznicy wyzwolenia obozu zagłady Auschwitz-Birkenau, znajomy przypomniał mi − oczywiście tak zupełnie na marginesie − że obozy koncentracyjne wcale nie są wynalazkiem niemieckich nazistów i to dopiero podczas II wojny. Oczywiście hitlerowcy są z obozami zagłady najbardziej kojarzeni z uwagi na skalę dokonywanego w nich ludobójstwa, a także na skalę jego okrucieństwa. Jednak pierwsze obozy koncentracyjne, czyli miejsca odosobnienia znacznej liczby ludzi nie mających wyroków, lecz z różnych względów uznanych za niewygodnych dla władzy – założyli Rosjanie dla konfederatów barskich. Zlokalizowane były na Ukrainie, Litwie i w Warszawie, a służyły jako miejsca tymczasowego pobytu zatrzymanych do momentu ich wywózki na Syberię. Podobne pojawiły się także na Kubie podczas antyhiszpańskiego powstania José Marti, które wybuchło w 1894r. Hiszpanie przetrzymywali w nich miejscowych chłopów podejrzewanych o pomaganie powstańcom. Pierwowzór obozu koncentracyjnego, w którym nie tylko przetrzymywano, ale też dokonano wyniszczenia znacznej liczby więźniów, świat zawdzięcza niewątpliwie Anglikom. W okresie II wojny burskiej (1899-1902) dowództwo brytyjskie zakładało concetration camps o zaostrzonych warunkach dla kobiet i dzieci swoich przeciwników − Burów (potomków holenderskich, niemieckich i francuskich kalwinistów, luteranów i hugenotów − osadników w Afryce Południowej z przełomu XVII i XVIII wieku). Zmarło w nich − wycieńczonych niedożywieniem i chorobami …

Dlaczego rynek powinien być wolny?…

Parę lat temu, miałem okazję uczestniczyć jako obserwator w spotkaniu pewnego senatora z wyborcami. Spotkanie odbywało się w sali domu parafialnego, udostępnionej na tę okoliczność. Żeby nie tworzyć niepotrzebnych zadrażnień, celowo nie podam nazwy miejscowości – umówmy się, że było to po prostu w województwie mazowieckim. Ów parlamentarzysta, podający się i uchodzący za bardzo, ale to bardzo prawicowego, w pewnym momencie zaskoczył mnie taką oto konkluzją; „(…) W kwestii wolnego rynku powiedzmy sobie wprost − rynek to przecież jest COŚ, a nie KTOŚ – więc jak COŚ może samo siebie regulować, skoro nawet człowiek niejednokrotnie sam sobie nie jest w stanie pomóc? Nie łudźmy się – dodał − ktoś tym wolnym rynkiem musi pokierować, on nie może być zostawiony tak sam sobie.”

Na referendum iść nie warto…

Pan Piotr Duda – przewodniczący NSZZ „Solidarność” – zapytany przez reporterów o opinię w sprawie wrześniowego referendum 2015’, raczył stwierdzić, że już samo umożliwienie obywatelom ustosunkowania się do postawionych w nim pytań, powinno być powodem do powszechnej radości.

Ja akurat się nie cieszę. Dla mnie zazwyczaj powodem do radości jest pozytywne rozwiązanie jakiegoś problemu, a nie samo jego postawienie – niezależnie od tego, czy pytano mnie przy tym o zdanie, czy też nie. Referendum, zapowiedzianemu na 6. września, próbuje się nadać poważną rangę – jakby inaczej – wszak to referendum prezydenckie. A przecież tak naprawdę u swego zarania był to zwykły chwyt „pijarowski”, na prędce wymyślony przez sztabowców Bronisława Komorowskiego dla ratowania słabnącego poparcia kandydata przed II turą wyborów. Pomysł − jak wiadomo − zawiódł, więc powinien trafić do lamusa, ale niestety ustępujący prezydent, chcąc wzmocnić swoją wiarygodność, zdążył go zadekretować. Będzie to kosztowało budżet państwa (podatników) ok. 100 mln. złotych oraz wymusi zaangażowanie ok. 200 tysięcy członków komisji obwodowych.

Jak władza wykańcza rynek wyrobów tytoniowych?…

Produkcja wyrobów tytoniowych od dawna stanowiła ważną część naszej gospodarki. Początki uprawy tytoniu, sprowadzonego do Polski prawdopodobnie z Turcji, przypadają na wiek XVII. Ponoć już za Jana III Sobieskiego Rzeczpospolita zyskała pozycję liczącego się eksportera suszu tytoniowego na Europę. Na skalę przemysłową tytoń zaczęto uprawiać w XIX w., ale jego znaczenie ekonomiczne najbardziej urosło w wieku XX., czego jednym z przejawów było powołanie w 1922r. Polskiego Monopolu Tytoniowego. Po II. wojnie światowej utraciliśmy znaczną część terenów dogodnych dla utrzymywania plantacji – w nowych granicach uprawy kontynuowano w województwach południowych oraz częściowo w północno-wschodnich.
Największy areał tytoniu w naszej powojennej historii odnotowano w 1976r. (59,5 tys. ha), zaś najwyższe zbiory – 125,2 tys. ton, w 1986r. W latach 1970-89 powierzchnia uprawy wynosiła średnio 49 tys. ha, a średnia produkcja 89 tys. ton. Potem rozpoczęła się długodystansowa tendencja spadkowa obydwu parametrów, aż do 2002r. z ich rekordowo niskim poziomem – 10,0 tys. ha powierzchni, dającej zbiór ogółem 20,7 tys. ton. Główne przyczyny tego procesu to przede wszystkim – wymagania jakościowe co do surowca ze strony, nastawionych proeksportowo, zachodnich koncernów, które w latach 90-tych wchodziły w posiadanie prywatyzowanych państwowych zakładów tytoniowych – a także okres przygotowawczy do akcesji z Unią Europejską oraz ustalenie limitu produkcyjnego dla naszego kraju.

Pułapka płacy minimalnej z „burzą” w tle… 

Tym razem o tym, jak to przez niektórych „wolnościowców” zostałem niedawno utytułowany niewybrednym mianem „k**wy pejsatej”.

Artykuł, który poniżej prezentuję został napisany przeze mnie dla jednego z lokalnych tygodników północnego Mazowsza (Tygodnika Ilustrowanego). Ponieważ publikacja nie była obwarowana przez tygodnik jakimiś prawami wyłączności, podkusiło mnie (sam nie wiem co…), żeby równocześnie z oddaniem do druku, umieścić go także na jednym z portali internetowych, szumnie określającym się jako portal „wolnościowców” i „prawicowców”. Ot, taki mały eksperyment. Ku mojemu zdziwieniu tekst wywołał wśród surfujących tam „wolnościowców” istną burzę. Wśród komentarzy posypały się niestety także liczne inwektywy – zostałem m.in. zaliczony do grona… „pejsów światowych”, a jeden z komentatorów nawet mianował mnie wprost „k***ą pejsatą”.

„NISZCZYCIELSKIE HIPERMARKETY”

Wielu na nie psioczy, ale jednocześnie nie wyobraża sobie zakupów bez nich. Spójrzmy chłodnym okiem na kilka obiegowych opinii w kwestii tzw. sklepów wielkopowierzchniowych.

„To obcy kapitał, chcący zniszczyć polski handel”

Sieci handlu wielkopowierzchniowego najczęściej kojarzą się z hipermarketami (sklepami o powierzchni powyżej 2,5 tys. m kw.), chociaż należą tu także nieco mniejsze − supermarkety, również oferujące w większości towary szybko-zbywalne tzw. FMCG. Istotnie − większość jest powiązana z obcym kapitałem, ale są też przecież dobrze prosperujące polskie m.in. „Piotr i Paweł”, „Alma”, „Bomi”.

Oparte na WordPress & Theme by Anders Norén