Coraz częściej zderzamy się z prawdą, że w Polsce mamy do czynienia z permanentnym kryzysem politycznym dotykającym elit władzy. Brak kompetencji, brak efektywności, brak wiarygodności. Jego przyczyn należy upatrywać m.in. w złym sposobie wyłaniania reprezentantów społeczeństwa – negatywna selekcja, wady instytucjonalne…
Niedawno, podczas przeglądania starych szpargałów, natknąłem się na swoją relację sprzed lat, opublikowaną w tygodniku Najwyższy Czas! (Nr 12/2000 tyt. „Ordynacje i kryzysy”), a dotyczącą debaty w siedzibie Centrum im. Adama Smitha w Warszawie, poświęconej właśnie powyższemu problemowi, a ściślej konfrontacji poglądów na ordynację – „Proporcjonalna, czy większościowa?” Mimo, że wspomniana publikacja ma już długą, siwą brodę – upłynęło przecież ponad dziesięć lat – jest jednak na swój sposób wciąż aktualna. Spróbujmy porównać, które z poruszonych wówczas kwestii znalazły odpowiednie miejsce w codzienności, zostały zrealizowane? Co się zmieniło?… Sądzę, że zarówno zwolennicy ordynacji proporcjonalnej jak i większościowej, wraz z tymi którzy walczą w sprawie JOW (jednomandatowych okręgów wyborczych) – dzięki ponownej lekturze tamtej relacji z pewnością zyskają dodatkowe światło w sprawie. Zatem zapraszam;
(…) W czwartek 17 lutego 2000r. w Warszawie, w siedzibie Centrum im. Adama Smitha, odbyło się seminarium nt. „Ordynacje wyborcze – proporcjonalna, czy większościowa – a reforma systemu państwowego”.
Spotkanie rozpoczęto wystąpieniem zwolennika ordynacji proporcjonalnej dr. Władysława T. Kuleszy (Wydział Prawa UW, CAS). Stwierdził on, iż najwłaściwszą drogą postępowania przy zmianie ordynacji byłoby „remontowanie” proporcjonalnej, a wystrzeganie się większościowej. Większościową określił jako „gubiącą głosy wyborców”. Wystarczy bowiem przewaga zaledwie jednego głosu (50%+1), by odsunąć w cień elektorat rywali. Wystarczy także rozproszenie większości, np. 75% głosów wyborców, by ich wola przestała cokolwiek znaczyć przeciw skoncentrowanym 25%. Ordynacja większościowa jedno-mandatowa ułatwia drogę do władzy ludziom bez jakiejkolwiek siły przebicia w skali kraju, za to zręcznie eksploatuje lokalne oszołomstwo.
Wg Kuleszy, proces naprawiania ordynacji proporcjonalnej powinien łączyć się ponadto z kwestią liczebności Zgromadzenia, regulacji pracy parlamentu, rekrutacji deputowanych oraz liczby mandatów w okręgu.
Jak wynika z ekspertyzy (z 1998r.) opracowanej przez Biuro Studiów i Ekspertyz Sejmu, liczebnością parlamentarzystów zdecydowanie wyróżniamy się na tle parlamentów europejskich. Przytaczana opinia nie jest bynajmniej reminiscencją postulatów Stanisława Cara z okresu prac nad konstytucją kwietniową 1935r. (360 czy 350 posłów, gdzie w rezultacie ustalono… 208 posłów) – jest analizą wyrastającą z obecnych realiów konstytucjonalizmu europejskiego końca dwudziestego wieku.W Polsce przyjęliśmy na wzór konstytucji marcowej najgorszą zasadę samoregulacji prac parlamentu – obraduje on w permanencji, nie ma sesji i posiedzeń. W okresie międzywojennym obradował w sesjach otwieranych, zamykanych i odraczanych przez władzę wykonawczą z głową państwa na czele, dzięki czemu był zmuszony do procedowania pilnego, sprawnego i sumiennego. Okręgi paro- zamiast nastomandatowych zlikwidują problem klauzul zaporowych np. 3-5 mandatów w okręgu powoduje usunięcie słabszych niezblokowanych ugrupowań. Nie powinno być listy krajowej, forującej nieudaczników zdobywających mandat paroma głosami, odbierającej wiarę w sens aktu wyborczego w sytuacji obecnej – „choćbyś nie wiem jak głosował – zawsze ci wyjdzie… Balcerowicz”.
Na zakończenie swojego wystąpienia, dla poparcia stanowiska „za”, dr Kulesza posłużył się przykładem rozwiązania przyjętego w Niemczech w 1949 r., kiedy to Tryzonię przekształcano w Republikę Federalną Niemiec – przyjmując wówczas jako tymczasową ordynację większościowo-proporcjonalną, przez samych budowniczych „nowych Niemiec” uznawaną za wybryk natury, a przecież pozostawioną po dziś dzień.
Występujący jako drugi, z głosem przeciwnym do poprzednika – prof. Antoni Kamiński (Instytut Studiów Politycznych PAN, przewodniczący Transparency International Polska) – porównał ordynację proporcjonalną do lokomotywy ciągnącej różne elementy – w dużej mierze ludzi, na których w normalnych warunkach nikt nigdy by nie zagłosował, „a takie twarze widzimy w obecnym sejmie”. Nawet badacze i zarazem zwolennicy ordynacji proporcjonalnej nie zaprzeczają, że przyczyniła się do rozbicia Republiki Weimarskiej, jak też do wylansowania partii Le Pena – wprowadzona we Francji w latach dziewięćdziesiątych w wyborach samorządowych, jej również zawdzięcza zwycięstwo FPOe Haidera w Austrii. Nie można zatem zarzucać ordynacji większościowej tego, co jest charakterystyczne dla proporcjonalnej.
Ta ostatnia w wersji ekstremalnej sprzyja maksymalnemu pluralizmowi opinii i interesów reprezentowanych w parlamencie. W wersji umiarkowanej – maksymalny pluralizm przy zachowaniu koherencji niezbędnej dla jego funkcjonowania w ciele ustawodawczym. Wprowadzenie progów oznacza właśnie wersję umiarkowaną, oznacza zmniejszenie liczby reprezentowanych partii, co jest niewątpliwie cnotą w oczach zwolenników większościowej. Jednakże „uzdrawiana” ordynacja proporcjonalna tylko pod pewnymi względami rodzi efekty większościowej, lecz niestety nie tworzy jej cnót – głównie systemu odpowiedzialności reprezentantów przed wyborcami, nie buduje związków między nimi.
Jako zaletę systemu proporcjonalnego podaje się, że w krajach, gdzie występuje „jakoś się dba” o to, by różne segmenty populacji były w Zgromadzeniu reprezentowane, np. kobiety w krajach o tym modelu mają średnio 17-procentową reprezentację, zaś w wariancie większościowym – 7%. Największą dbałość w tym względzie okazywały władze komunistyczne. Jest jednak błędnym założenie, że reprezentanci danych środowisk będą konsekwentnymi wyrazicielami ich dążeń. Wystarczy przyjrzeć się stanowi polskiej nauki i porównać z liczbą naukowców w polityce.
Z punktu widzenia systemu większościowego przyjmuje się, że politycy reprezentują te interesy, które gwarantują im awans lub utrzymanie się w układzie władzy politycznej, dlatego zarzuca mu się nadreprezentację interesów lokalnych. W jednomandatowych okręgach deputowany siłą rzeczy musi dbać o utrzymanie poparcia w okręgu. Klasycznym jest przykład Edmunda Burke’a (1729–1797), chcącego być reprezentantem całości Imperium i jego konfliktu na tym tle z wyborcami okręgu Bristol.
W przypadku systemu proporcjonalnego mamy za to do czynienia z nadreprezentacją interesów partyjniackich. Max Weber wręcz określił wprowadzenie ordynacji proporcjonalnej w Republice Weimarskiej jako początek władzy notabli partyjnych. Parlament staje się zbiorem urzędników wykonujących polecenia przełożonych ze swoich stronnictw.
Kiedy ludzie nie mogą głosować na konkretne osoby, historia parlamentaryzmu staje się cmentarzyskiem niezrealizowanych programów. Głosując głównie na programy, głosuje się raczej na swoje wyobrażenie o nich, czyli właściwie na złudzenia.
Funkcją podstawową parlamentu jest tworzenie przywództwa, ale nie w sensie lansowania kolejnych „führerów”, lecz w celu kreowania innowacji politycznych, w celu mobilizowania społeczeństwa wokół wartości, organizowania dlań energii intelektualnej. W warunkach demokracji – pisał A. Wildavsky – istnieją dwie możliwości – albo społeczeństwo jest podzielone, a elita połączona, albo mamy do czynienia z odwrotnością tej sytuacji. Ordynacja proporcjonalna uniemożliwia kreowanie właściwego przywództwa i sprzyja rozbiciu społeczeństwa. Politycy podsycają antagonizmy w społeczeństwie, podtrzymując segmentację elektoratu dla utrzymania co najmniej 5-procentowego progu poparcia.
Podczas dyskusji toczonej w dalszej części spotkania zaznaczył się wyraźny podział stanowisk, jednakże ze zdecydowaną przewagą zwolenników ordynacji większościowej. Wyrażano m.in. opinie:
– instytucje w postaci partii politycznych, mające swoje naturalne miejsce pomiędzy ordynacją a parlamentem, są zbyt słabe (zbyt łatwo tworzone, brak kadry, brak dorobku intelektualnego, niejasny system finansowania). Nie jest środkiem zaradczym blokowanie, korporacjonizm, co widać na przykładzie AW„S” i związków zawodowych – rozwodniona odpowiedzialność, magma programowa. W takiej sytuacji coraz częściej do głosu dochodzi „ad hoc-racja” – spontaniczne oddolne działania społeczeństwa (prof. Tomasz Gruszecki, Instytut Ekonomii KUL, b. minister przekształceń własnościowych).
– Czy jest sens ulepszania ordynacji proporcjonalnej, skoro każda propozycja w istocie ją osłabia?… Ten typ wyłaniania reprezentacji sprzyja przewadze aparatu nad czynnikiem społecznym. Jak pokazują badania opinii – ludzie skarżą się, że głosują na anonimowe listy partyjne, a nie na konkretnych ludzi. Partie stają się własnością swoich działaczy. Kandydaci coraz częściej w poszukiwaniu zaplecza wychodzą poza struktury partyjne w czarną strefę, dla której potem zobowiązani są tworzyć systemy rekompensat (Michał Drozdek).
Na uwagę niewątpliwie zasługuje garść faktów zaczerpniętych z materiałów komisji Konstytucyjnej Zgromadzenia Narodowego RP, przytoczonych przez prof. Andrzeja Czachora (Instytut Energii Atomowej w Świerku) przeciwko ordynacji proporcjonalnej:
niezgodna z polską tradycją reprezentowania (poza okresem międzywojennym),
eliminuje mechanizmy odpowiedzialności posłów względem wyborców,
zniechęca obywateli do czynnego zajmowania się sprawami państwa,
w głosowaniach sejmowych podporządkowuje posłów kierownictwu partii politycznych, sprzyjając powstawaniu liderowskich struktur partyjnych,
generuje rozdrobnienie polityczne w sejmie (któremu trzeba zapobiegać w sposób sztuczny, np. 5-procentowym progiem wyborczym),
w czasie kampanii wyborczej prowadzi do międzypartyjnych i międzyludzkich waśni oraz zacietrzewień, które po wyborach są trudne do zaleczenia.
Ze względu na te powody jest ona odrzucana lub modyfikowana w wielu współczesnych państwach demokratycznych – Włochy, Japonia.
Seminarium na Bednarskiej zostało zamknięte pytaniem retorycznym ze strony dr. Władysława T. Kuleszy – Czy jednak tych samych zarzutów kierowanych dzisiaj pod adresem ordynacji proporcjonalnej nie powtórzymy w przyszłości wobec większościowej? Echem tego pytania stało się inne, postawione już w kuluarach – Czy przyczyny kryzysu elit politycznych rzeczywiście tkwią w ordynacji, czy raczej mają szersze podłoże – w ustroju całego państwa?…
Tomasz J.Ulatowski
Dodaj komentarz