Znaczny wzrost cen cukru od początku bieżącego (2011) roku oraz pojawiające się niedobory, a nawet spontaniczne próby reglamentacji tego towaru w sklepach, wywołując u wielu konsumentów negatywne emocje, popchnęły niejednego „Kowalskiego” do wniosku o słabości wolnego rynku i potrzebie jego odgórnego „uporządkowania”. Owa naiwna wiara – o czym niejednokrotnie można się przekonać – w zbawczą moc urzędowej kontroli nad gospodarką, jest u nas mentalnie mocno zakorzenionym reliktem poprzedniego ustroju, przekazywanym nawet mimo woli kolejnemu pokoleniu.

Co jest przyczyną „cukrowego zamętu”, czy wolny rynek w tym przypadku rzeczywiście zawiódł?
Nic bardziej mylącego. Wolny rynek nie mógł zawieść, ponieważ obrót cukrem jest z niego w ogóle wyłączony i podlega urzędowej regulacji, której to słabości po raz kolejny właśnie doświadczamy. Gdyby wolny rynek mógł tutaj działać i to w swojej „czystej postaci”, mielibyśmy przede wszystkim swobodną konkurencję wśród dostawców, stabilizującą ceny lub wręcz powodującą ich postępujący spadek. Sporadyczne załamania podaży (o ile by do nich dochodziło…), wywołane wtedy jedynie przyczynami obiektywnymi, a co za tym idzie – doraźne niedobory na rynku i zwyżki cen – stanowiłyby natychmiast zachętę do ekspansji dla nowych dostawców, skutkującej rychłym wypełnieniem powstałych luk. Urzędnicza ingerencja w takich przypadkach – nie dość, że całkowicie zbyteczna – jest najczęściej mylna w ocenach oraz zawsze spóźniona w działaniu i do tego niesłychanie kosztowna, czego konsekwencje nie bezboleśnie rozkładane są na społeczeństwo.
Wzrost cen cukru w Polsce nie jest – jak w skrócie uzasadniano w mediach – głównie wywołany ogólnie drożejącą żywnością na światowych rynkach. Cenowy szok i nierównomierność dostaw są wynikiem przede wszystkim urzędowych interwencji w cukrowy rynek na co najmniej trzech głównych poziomach:
Pierwszy – to ustalenia w ramach Światowej Organizacji Handlu (WTO), czuwającej – najkrócej mówiąc – nad utrzymaniem tzw. „równowagi” w dostępie krajów do rynków międzynarodowych, zwłaszcza co do parytetów w eksporcie żywności. W ramach owej „równowagi” Unia Europejska musiała w 2006r. wprowadzić reformę ograniczającą nie tylko eksport cukru białego (z buraka) poza jej granice do poziomu 1,34 mln. ton rocznie, ale również produkcję na rynek wewnętrzny do 13 mln. ton, w 76% pokrywających europejskie potrzeby konsumpcyjne, robiąc w ten sposób miejsce dla importu cukru trzcinowego w ramach „pomocy” krajom rozwijającym się z tzw. obszaru AKP (Afryka–Karaiby–Pacyfik) oraz LDC.

Drugim poziomem urzędowej interwencji, a mówiąc wprost – psucia wolnego handlu jest polityka samej Unii, polegająca na tzw. kwotowaniu produkcji, zapasów i eksportu cukru białego, czyli narzucaniu limitów krajom członkowskim wytwarzającym go, w założeniu mająca z kolei zapewnić „równowagę” w dostępie do rynku wewnętrznego Europy.
Dotyczy to oczywiście także Polski, która z pozycji niegdysiejszego eksportera słodkich kryształków przyjmuje coraz bardziej rolę importera. Narzucone warunki ograniczyły naszą podaż cukru do rocznego poziomu maksymalnie 1.4 mln. ton przy szacowanym spożyciu wyższym o ok. 0,2 mln. t. Umożliwiony nam roczny udział w eksporcie oscyluje wokół 0,4 mln. ton, zaś bezcłowy import wzrósł od 2007r. trzykrotnie do poziomu 0,125 mln. ton w 2009r i dziesięciokrotnie do 0,4 mln. ton w 2010r. Warto przy tym wspomnieć, że w Unii jest co najmniej 5 postaci cen urzędowych dla branży cukrowej; cena interwencyjna, cena podstawowa (bazowa), cena minimalna plantatorów (odrębna dla tzw. kwoty A i kwoty B produkcji), ceny „progu” i „śluzy” na styku z obrotem międzynarodowym, a dodatkowo różne opłaty i dopłaty – stanowiące wspólnie narzędzia dla odprawiania rozmaitych urzędniczych guseł w związku z pociąganiem za sznurki w obrocie słodkim surowcem.

Trzeci poziom rynkowej niemocy – to czywiście organizacja naszego rynku krajowego z jego atrapą konkurencji. Uczestniczą w nim praktycznie zaledwie cztery podmioty – Polska Krajowa Spółka Cukrowa S.A., kryjąca zresztą w sobie monopol państwowy (ok. 80% jej akcji należy do Skarbu Państwa, ma 40% udziału w rynku), a ponadto oligopol mniejszych spółek niemieckich z idealnymi możliwościami do zmowy cenowej – Südzucker (25% rynku), Nordzucker (9% rynku) oraz Pfeifer & Langen (26% rynku). Ta ostatnia wykupiła działający do niedawna u nas British Sugar Overseas, zwiększając swój potencjał i rozszerzając geografię podległych cukrowni o Pomorze Gdańskie, Warmię i Mazowsze. Zasady krajowego obrotu i produkcji cukru sztywno określiła ustawa z 21 czerwca 2001r. z późn. zmianami (Ustawa o regulacji rynku cukru) wraz z przepisami unijnymi.

Ślepa uliczka, którą coraz ciaśniej zabudowuje sobie państwowy interwencjonizm na świecie, kierując się przeświadczeniem, iż tak oto ma wyglądać współczesna gospodarka, stanowi doskonałą okazję dla różnych zachowań, określanych mianem spekulacji, ze strony co sprytniejszych handlowców, wykorzystujących niedobory powstające dzięki urzędniczej nieudolności (czy zawsze nieświadomej?…). Trudno się zatem dziwić, że polski cukier może kosztować nas, podobnie jak było to z końcem marca br. – o 20-50% drożej niż obywateli w pozostałych krajach Unii.
Jak widać wahania klimatyczne, wahania urodzaju, jak też cen na rynkach światowych (i tak trzy razy niższych niż unijne!) – przy tak zorganizowanym obrocie nie mają dla nas większego znaczenia.

Parafrazując słowa Stefana Kisielewskiego nt. socjalizmu – można by rzec, że Polska to taki dziwny kraj, który sam stwarza sobie trudności, żeby je potem dzielnie pokonywać. Jak się jednak okazuje – nie tylko ona. Wydaje się, iż sytuacja cenowa i zaopatrzenie w cukier już są opanowane, ale ta pozorna stabilizacja nie potrwa niestety długo – najpóźniej do początku przyszłego roku…

Tomasz J.Ulatowski